Ocena:
oceń

rozmiar czcionki

|

|

|

|

In vitro - deska ratunku

Zostać rodzicem za wszelką cenę

Kubuś i Wojtuś żyją dzięki zapłodnieniu in vitro. To dwaj mali, zwyczajni chłopcy, bardzo chciani i kochani przez rodziców. - Mówienie, że poczęte przez in vitro dziecko nie jest owocem miłości to największa bzdura – oburza się Kinga, mama Kubusia.

 

Zapłodniona in vitro Julita zrobiła zwykły test ciążowy, żeby nacieszyć się widokiem dwóch kresek, choć bez testu wiedziała, że jest w ciąży.

Fot. iStockphpto

Zapłodniona in vitro Julita zrobiła zwykły test ciążowy, żeby nacieszyć się widokiem dwóch kresek, choć bez testu wiedziała, że jest w ciąży.

- Zabieganie o dziecko metodą in vitro to nie żadne kupowanie dziecka w supermarkecie, ale wiele wyrzeczeń, badań, stres i wysokie koszty finansowe. Przez to wszystko przyszła mama i tata muszą przejść razem. Bez miłości nie byliby w stanie tego zrobić – mówi. To samo podkreśla 32 -letnia Julita. Obydwie mieszkają ze swymi rodzinami w Krakowie. Choć się nie znają, ich historie są podobne.

 

Noworodek jak inne

To nieprawda, że dzieci poczęte in vitro są niezdrowe czy gorzej się rozwijają. - Mój Kubuś, kiedy się urodził miał 10 punktów w skali Apgar i był jednym z większych noworodków na oddziale w Szpitalu im. G. Narutowicza w Krakowie – opowiada Kinga. Teraz ma już dwa latka, prawidłowo się rozwija i jest zdrowy. Tylko czasem katar złapie i tyle.
4-letni Wojtuś, poczęty in vitro synek Julity też po narodzinach dostał 10 punktów w skali Apgar. Jest wspaniałym chłopcem, który codziennie chodzi do przedszkola.
Żadna z mam nie wyobraża sobie życia bez swojego synka. - Gdyby nie było Wojtusia, nie wiem co bym zrobiła – wyznaje Julita.
Kinga, choć po urodzeniu Kubusia dostała od losu „bonusa”, w postaci zajścia w naturalny sposób w ciążę z Polą, o swym synku mówi to samo. – Tak się nie mogę dziećmi nacieszyć, że zrezygnowałam nawet z pracy zawodowej – mówi Kinga, nie tylko mama Kubusia i kilkumiesięcznej Poli, ale też psycholog-logopeda. Wiele nocy zaraz po urodzeniu Kubusia po prostu przy nim siedziała i patrzyła jak oddycha, jak się rusza. - Nie spodziewałem się, że tak pokocham dziecko, to niesamowite uczucie – przyznaje 32- letni Paweł, mąż Kingi. Nie ma dnia, żeby z chłopcem nie poszedł na spacer. Ciągle kupuje mu zabawki i z Kingą wspólnie wymyślają mu nowe zabawy. – Kubuś w ciągu całego swojego życia spędził zaledwie tydzień u dziadków, bo jesteśmy zachłanni na nasze dzieci - opowiada Kinga.

 

Niby wszystko w porządku

- Zazdroszczę kobietom, które tak łatwo, hop-siup i zachodzą w ciążę – mówi Julita. - Zawsze chciałam mieć dzieci, nigdy nie stosowałam środków antykoncepcyjnych, a mój mąż był moim pierwszym mężczyzną w życiu. Do naszego zbliżenia doszło dopiero po ślubie, bo tak chcieliśmy obydwoje. I po pół roku okazało się, że nie możemy mieć dzieci – opowiada. W końcu lekarz powiedział jej, że musiałby stać się cud, by zaszła w ciążę. Julita zrobiła badania cyklu. Jajeczkowała i niby wszystko było w porządku. Ginekolog zasugerował, by jej mąż Michał poszedł do urologa. Badania wykazały żylaki powrozka nasiennego. Michał poddał się laparoskopowemu zabiegowi. - Niby wszystko już było w porządku, a dziecka jak nie było, tak nie było – wspomina Julita.
Koleżanki z pracy doradziły Julicie, by zmieniła lekarza. Następny ginekolog zlecił jej monitorowanie cyklu owulacyjnego: kontrolę jajeczkowania. Jajeczkowanie było, ale mimo podejmowanych prób zajścia w ciążę, o dziecku nadal nie było mowy. Lekarz skierował Julitę do następnego specjalisty, a ten zalecił inseminację. – Mój cykl wspomagano lekkimi lekami hormonalnymi: podawano mi clostiberyt. Przy czym cały czas monitorowano cykl, by sprawdzić czy pęcherzyki Graafa rosną. W końcu wyznaczono mi datę zabiegu. W tym samym dniu mąż oddał nasienie, które kilka godzin po spreparowaniu go podano mi przez cewnik do szyjki macicy – opowiada Julita. Inseminacja pierwsza w 2001 roku nie przyniosła rezultatu ani dwie następne w 2004 roku. Po pierwszej nieudanej inseminacji ginekolog zalecił Julicie laparoskopię pod narkozą. - Trzy dziurki w brzuchu, strach i ból, aby stwierdzić pierwszy stopień endometriozy. - Musiałam się leczyć - opowiada Julita. Znów badania, terapia, badania. Ich wyniki Julita gromadziła latami w grubym segregatorze.
Kinga dwa lata zażywała leki hormonalne. – Okazało się, że niepotrzebnie. Kolejny lekarz zdiagnozował u niej endometriozę. Na dodatek cysta, która miała sama zniknąć urosła do 10 cm średnicy i musiałam mieć szybko zabieg. Na szczęście operował mnie dobry specjalista – opowiada Kinga.

 

Strona: 1 2 3
Oceń artykuł:
nie lubię lubię to | Bądź pierwszym który to lubi.

Komentarze

  • donnavito | 17-01-2015 23:51:07

    Ja się zastanawiam, jeśli mozna adoptowac cudze zarodki, to moze sie okazac, ze w przyszłości brat z siostrą nieświadomie sie zakochają w sobie.I będzie tragedia.Jak prawo to reguluje?
  • mikaa997 | 09-02-2015 17:13:58

    In Vitro to jedyna szansa dla wielu par. Nie rozumiem dlaczego w okół tego tematu jest tyle kontrowersji. Dzieci poczęte z in vitro są czasem owocem większej miłości niż te które narodziły się z przypadkowego seksu.
  • Modzelka8 | 16-02-2015 11:17:42

    Metoda zapłodnienia in vitro to ogromny postęp w nauce. Jeżeli ktoś się na to decyduje, to jest tylko i wyłącznie ich sprawa. Również nie rozumiem tych kontrowersji. Ja na szczęście mam dziecko, ale gdybym nie mogła mieć to zrobiłabym wszystko żeby zajść w ciążę, również jeśli miałabym wybrać metodę in vitro.
  • moniaG | 22-04-2015 21:40:20

    Gorąco popieram in vitro! Jestem w podobnej sytuacji jak bohaterki artykułu- po 4 latach starań, zdiagnozowanej i przeleczonej endometriozie, 2 inseminacjach doszliśmy do ostatniej możliwości, in vitro. Pierwszy zabieg miałam rok temu, niestety nie udało się. Obecnie jestem w 5 tyg ciąży po drugim in vitro! Mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży i w grudniu powitamy Dzieciątko na świecie.

Warto zobaczyć

Poczytaj również

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj